Jesteśmy zagonieni i zapracowani. Normalka dla mnie też.
Myślimy o sprawach przyziemnych – jakie przedszkole, praca, obiad, zdrowie, rozrywka. Nasz wspaniały świat oferuje coraz to nowsze i fajniejsze atrakcje, wakacje, wycieczki, kino, urodziny, gry, restauracje, zabawki…. łatwo się w tym powierzchownym nurcie zatracić.
Łatwo zapomnieć o ważnych, ale nie pilnych sprawach, wartościach, które nie są potrzebne od zaraz.
Sama nie jestem wyjątkiem i dobrze znam takie sytuacje z autopsji. Moja starsza córka była pierwszym dzieckiem w mojej całej (niewielkiej co prawda) rodzinie i moja babcia (którą bardzo kochałam i szanowałam) niemożliwie ją rozpieszczała. Pamiętam taką wypowiedź mojej babci: „Gabrysiu, skoro nie chcesz zupki to zjedz chociaż czekoladkę.” Często łapałam się też na tym, że sama robiłam coś wyręczając dziecko, tylko dlatego, że ona robiła to wolniej czy mniej dokładnie – jak np. prozaiczne obieranie ziemniaków.
Dopóki dziecko jest małe, nie widzimy jak to działa na formowany we wczesnych latach charakter i przekonania małej istoty. Zauważalne problemy mogą nadejść wtedy gdy dziecko znajdzie się w szkole. Wtedy następuje nowy etap w życiu dziecka, pojawiają się nowe wymagania i pożądane są takie cechy charakteru jak: obowiązkowość, systematyczna praca, odporność psychiczna, jest za to dużo mniej czasu na atrakcje i rozrywki, do tego dochodzą jeszcze nowe relacje z rówieśnikami i bywa ciężko z całym tym bagażem sobie poradzić.
Dziecko przyzwyczajone do cieplarnianego traktowania boleśnie odczuje takie zmiany. Dziecko, którego zachcianki spełniane są na każdym kroku, bo je bardzo kochamy i chcemy mu to okazać, później może z trudem zaakceptować mniej wyrozumiałe traktowanie. Dzieci w ten sposób wychowane poddają się od razu, na przykład rezygnują z udziału w konkursach lub zawodach ze strachu przed porażką, bo zbyt bolesna jest utrata poczucia że jest się numerem jeden.
Kiedy już taka sytuacja ma miejsce, wszyscy na tym cierpią. Trudno jest i dziecku i rodzicowi poradzić sobie z nią i jedyne co pozostaje to tzw. „gaszenie pożarów”.
Zdarzają się u nas na półkoloniach dzieci, które wychowywane są w atmosferze wzmacniającej ego. Te dzieci szukają sytuacji w których mogłyby pokazać swoją władzę, a unikają sytuacji przeciwnych, w których nie czują się silne i przeczuwają przegraną. U tych dzieci następują konflikty z innymi, skarżenie się do rodziców, nierzadko na sytuacje po części wymyślone.
Weźmy na przykład sytuację z Dawidem, naszym podopiecznym. Dawid przyniósł własną grę na konsolę (rano kiedy dzieci jeszcze przychodzą mogą grać na Playstation, Wii i X-box Kinect – zazwyczaj są to gry sportowe i ruchowe połączone z zawodami i konkursami) i oświadczył, że on gra pierwszy, niezależnie od kolejki dzieci, bo to jest jego gra i on decyduje. Grą był wszechobecny i mega popularny „Minecraft”.
Kiedy wytłumaczyłam mu, że mamy inne zasady, następnego dnia przyszedł do mnie rodzic ze skargą na wychowawców, którzy rzekomo nie reagowali na skargi Dawida związane z konfliktową sytuacją z innym dzieckiem. Wychowawcy oczywiście reagowali i znali całą sytuację bardzo dobrze, ale i tak rodzic nie był przekonany do końca. Czy jedno miało związek z drugim? Nie wiem, ale często takie sytuacje chodzą parami. Często jakaś bariera którą stawiamy dziecku powoduje późniejszą wizytę i pretensje rodzica.
Co więc zrobić, aby uniknąć takich niekorzystnych następstw wychowania pod kloszem? Co więc jako rodzic – osoba najbliższa dziecku i zarazem najbardziej wpływowa – mogę zrobić, żeby moja pociecha poradziła sobie w tych nowych warunkach i sytuacjach poza ochroną i troskliwym nadzorem mamy i taty?
Moim zdaniem, warto zawczasu przygotować dziecko do życia w takich warunkach i wykształcić w nim te cechy, które je uodpornią i przygotują w dużym stopniu do trudniejszych życiowo sytuacji takich jak konflikty, konieczność nauki oraz pracy.
Jaki więc zestaw wartości potrzebny jest dziecku by wyrosło na silnego psychicznie młodego człowieka? Co dziecku dać?
Z pewnością odpowiedzi jest wiele, tyle ile rodziców, według mnie jednak trzy najważniejsze to:
- Bezwarunkowa miłość rodzica.
- Wiara we własne możliwości w obliczu wyzwań.
- Umiejętność wykonania koniecznej pracy i odsunięcia nagrody i gratyfikacji na później.
Dziś chcę napisać o bezwarunkowej miłości i to w tych trudnych momentach i sytuacjach kiedy dziecko reaguje nieracjonalnie, a nam puszczają nerwy – zwykle w miejscach publicznych. Taka miłość to podwaliny całej reszty, całej relacji, wychowania i życia dziecka.
Okazanie dziecku bezwarunkowej miłości i akceptacji w każdej sytuacji nie jest wbrew pozorom najłatwiejszym z tych trzech punktów ponieważ wymaga od rodzica (który jest przecież tylko człowiekiem) pominięcia w tym równaniu swojego ego, swoich uczuć (czasem dość gwałtownych) i swoich oczekiwań co do dziecka.
Ja jako matka (nie taka całkiem mega młoda, bo miałam 28 lat jak urodziłam Gabrysię) pamiętam, że czułam się czasem zawstydzona i niepewna w niektórych sytuacjach, kiedy moja mała córeczka zachowywała się inaczej niż ja chciałam (a czasem wręcz byłam przerażona). Akurat w moim przypadku nie było to z mojej strony odbierane jakoś drastycznie bo jestem bardzo empatyczną osobą i nie reaguję gwałtownie, a ponieważ pracuję od lat z dziećmi, jestem wyczulona na takie sytuacje i widzę je wokół cały czas.
Takie sytuacje czyli jakie? Ano takie kiedy dziecko czuje ze strony rodzica nie miłość, ale wrogość. Tak się dzieje, kiedy zarówno dziecko jak rodzic naraz oddają się swoim własnym emocjom, każde w swoim świecie.
Zdarza się że rodzic karci dziecko za przewinienie mówiąc (lub krzycząc): „Uspokój się, jesteś taki niegrzeczny”, albo daje klapsa, (choć zdarzają się jeszcze bardziej drastyczne reakcje rodziców). Wtedy ten rodzic sam zachowuje się jak takie dziecko, jego zachowanie niczym nie różni się od zachowania jego pociechy, pogrążonej w w chmurze gwałtownych emocji.
No to co w takim razie? Co zrobić kiedy dziecko płacze, krzyczy i kładzie się na podłodze?
Pomyśl jaki efekt, jaka sytuacja końcowa będzie optymalna dla was wszystkich. Jak oszczędzić Tobie nerwów, dziecku łez a światu sensacji?
Sytuacja podbramkowa ze zbuntowanym dzieckiem zawsze jest trudna i wtedy właśnie musimy postarać się spojrzeć na nią z góry, z lotu ptaka, syntetycznie, na całokształt. Dziecko nie potrafi poradzić sobie z emocjami i reaguje w taki a nie inny sposób i nie wynika to z jego złej woli czy charakteru. Skarcenie go w sposób poniżający doleje oliwy do ognia i pogorszy sprawę. Problemu nie rozwiąże też obiecywanie nagród za poprawę zachowania (o zgrozo też często to widzę). Ja sądzę, że takie rozwiązanie byłoby najlepsze: zakończyć sytuację jak najszybciej, poczekać aż emocje opadną i potem porozmawiać o niej z dzieckiem. Wytłumaczyć dlaczego nie mogło dostać tego co chciało.
Przykład z życia wzięty: jak mama Ignaca wybrnęła z sytuacji.
Na przykład ostatnio na zakończenie dnia na naszej półkolonii Ignacy (6 lat) nie chciał pójść jeszcze do domu. Mama chwilę rozmawiała z nim, ale bez efektu. Dziecko, uparte jak osiołek, zaczęło się odwracać, tupać i płakać. Na to mama (na wysokich obcasach, po całym dniu pracy – szacun!) złapała chłopca w ramiona i go wyniosła po schodach w dół kończąc wszelkie dyskusje. Mocno przytuliła dziecko i wyszła, ucinając całą sytuację w zarodku, bez dyskusji i nerwów. Oczywiście nie wiem co było później, ale zakładam że nastąpiło zawieszenie broni.
Miłość bezwarunkowa ma wiele twarzy i można ją zaobserwować w wielu sytuacjach, często bardzo poważnych i drażliwych. Ale co z takimi „błahymi” a częstymi sytuacjami? Czy gwałtowne zachowanie rodzica w nich nie ma znaczenia?
Moim zdaniem ma. I to duże ze względu na częstotliwość. Jeśli rodzic okazuje dziecku wrogość kiedykolwiek, to tym samym zamyka sobie i jemu drzwi do wspaniałej relacji raz na zawsze. Okazuje własną słabość która jest chwilowo intensywniejsza od miłości, a szkoda bo to przecież nieprawda, przecież kocha swoje dziecko.
Czy są sytuacje bez wyjścia, kiedy musisz nakrzyczeć, a nawet uderzyć? Nie ma. Nigdy.
Najnowsze komentarze